Polskie poznawanie świata

Zderzenie kultur i światów

Zobacz także Liga morska i kolonialna

Zderzenie kultur i światów


Doświadczenie, które musieli szybko zdobywać uczestnicy wypraw studenckich przybierało różne formy i jest specyfiką każdej z nich.


Trzeba było mieć trochę szczęścia, czasami znaleźć „pomocną dłoń” jakiegoś Polonusa czy Tubylca. Poczynając od zejścia np. ze statku, wyładowania samochodu, znalezienia pierwszego campingu itp. (przypominam, że był to okres gdy nie było jeszcze GPS, Internetu i aparatów komórkowych). Czasami znalezienie i zakup planu miasta czy mapy kraju był także problemem. W niektórych krajach trzeba było uzyskać zgodę na piśmie, od odpowiedniego urzędu, celem dotarcia do wybranego regionu zainteresowań, nie mówiąc o Photographie Licence i innych tego rodzaju dokumentach. W owych czasach istniał jeszcze stabilny podział świata na trzy części – pochodzenie z tzw. II świata („obozu krajów socjalistycznych”) i wszechobecne poszukiwanie „wroga” czy „szpiega” nie pomagało w załatwieniu tych formalności. W Afryce arabskiej duża cześć dokumentów wydawana była w całości w tym języku i nie istniała z oczywistych powodów możliwość ich poprawienia czy weryfikacji. Nawet na stacjach benzynowych faktury były wypisywane po arabsku. Na szczęście uczestnicy wypraw zwykle mieli jakiś bliższych „znajomych znajomych” w terenie, którzy pomagali w wielu wypadkach przebrnąć przez te pierwsze najtrudniejsze dni. Częstokroć „przekazywali” oni taką wyprawę, jak sztafetą, kolejnym znajomym znajdującym się na trasie podróży.

Podróż do celu (w przypadku wypraw etnologicznych było to zwykle odosobnione miejsce badań stacjonarnych) przeciągała się czasami, a czasami po „konsultacjach” na miejscu ulegała niejakiej modyfikacji.

Kontakt z miejscem badań był prawdziwym zderzeniem kultur aby nie powiedzieć „spotkaniem dwóch światów”. Trzeba było uzyskać zgodę od szefa wsi na rozbicie obozu, z grubsza wytłumaczyć w jakim celu się tam trafiło i czego oczekuje się od mieszkańców. Oczywiście w tamtych czasach, gdy działalność organizacji pozarządowo-pomocowych była jeszcze żadna, a słowo „projekt” nie istniało jeszcze w słownikach tubylców jako określenie usprawiedliwiające wszelkie dziwactwa obcych – zachowanie młodych ludzi „przepytujących” miejscowych z oczywistych dla nich spraw, nie zawsze było zrozumiałe. Po jakimś czasie wraz rozwojem działań „pozabadawczych” stosunek miejscowej ludności do uczestników takiej wyprawy pozytywnie się zmieniał. Jeżeli zdarzało się, że uczestnicy wyprawy po jakimś czasie, odwiedzali te miejsca powtórnie, przyjmowani byli częstokroć z prawdziwa życzliwością. Wspomniane „działania pozabadawcze” to nabywanie od miejscowej ludności rodzimych artefaktów ukazujących ich tradycyjna kulturę czyli przedmiotów codziennego użytku. Olbrzymia większość tych działań odbywała się na zasadzie mającej, dziś byśmy powiedzieli, formę wymiany barterowej. Obie strony nie do końca znały wartość swoich przedmiotów wymiany i o ich nabyciu częstokroć decydował przypadek. Czasami wraz z udziałem w kolejnych wyprawach (zdarzały się grupy studentów, którzy w trakcie studiów potrafili organizować dwie wyprawy) wcześniejsze doświadczenie pozytywnie skutkowały, a nawet dostarczano poszukiwane przedmioty „na zamówienie”.

Częstokroć ilości i różnorodność pozyskiwanych eksponatów zadziwiał samych gromadzących. Trzeba pamiętać, że w tym obcym kulturowo świecie sam „proces zakupu” także był obcy. „Szybkie zakupy to złe zakupy” oraz obraza dla właściciela. Niejednokrotnie, z czasem zaczęły one przypominać swoisty teatr, gdzie występ aktorów (sprzedającego i kupującego) z niejaką przyjemnością oglądały obie strony. Miejscowa ludność z kolei nie kryła zadowolenia z przeprowadzonych transakcji. Do przysłowiowych mitów ekspedycyjnych należy wypowiedź jednego z mieszkańców z północy Beninu, który żegnając jedną z ekspedycji powiedział, że wszyscy mieszkańcy są bardzo zadowoleni z interesów z jej uczestnikami i chcieliby aby następnym razem wyprawa przyjechali dwiema ciężarówkami, z jeszcze większą ilością towarów na wymianę. Gdy po dwóch latach kolejna wyprawa dotarła do tej wioski dwoma TARPANAMI (dla miejscowych = Landrover) przyjęto ją początkowo z niejaka rezerwą. Nawet przy złej woli trudno jednak gromadzenie eksponatów nazwać działaniem „pozabadwczym”. Udokumentowane odnośnie miejsca w kulturze i funkcji przedmioty służyły następnie zarówno do organizacji wystaw, opisu rodzimej kultury czy jako ilustracja i dokumentacja prac dyplomowych. W tym ostatnim wypadku warto zaznaczyć, że formy pozyskiwania zbiorów były różne – pozyskiwano je za zużyte przedmioty stanowiące własność Muzeum czy ekspedycji lub za przedmioty prywatne (głównie odzież). Część eksponatów trafiła także do muzeum jako dary ofiarowane indywidualnie przez uczestników wypraw i tylko nieliczne przedmioty sprzedawano muzeum.1 Zakupy za tzw. dewizy należały do rzadkości, ich suma była niewielka i stanowiły procentowo niewielki udział tych zbiorów.

Drugim działaniem pozabadawczym była działalność medyczna. W większości wypraw etnologicznych obyło się na szczęście bez poważniejszych wypadków wymagających nagłej interwencji lekarza. Zgromadzone lekarstwa trafiły zwykle do miejscowej ludności nie posiadającej „w buszu” jakiejkolwiek możliwości kontaktu z lekarzem. Niektórzy lekarze byli najbardziej zapracowanymi uczestnikami wypraw. Skoro świt otwierali podwoje „swoich przychodni” i zamykali je dopiero o zmroku. Ci z pacjentów, którzy nie dostali się jednego dnia, przybywszy czasami z bardziej odległych wiosek, nocowali u znajomych oczekując na kolejny „dzień przyjęć” lekarza. Tego rodzaju podejście i pomoc zaskarbiały uczestnikom wdzięczność i pomoc i „osadzały” ich niejako w rodzimej społeczności - czyniąc mniej obcymi dziwakami.

Ze znanych mi z autopsji wypraw wielu ich uczestników podejmowało nierówna walkę w uzyskaniu maksymalnej ilości wiedzy na temat pisanych prac dyplomowych. Częstokroć z różną znajomością języków europejskich po obu stronach. Pamiętam sytuację, kiedy musieliśmy opuścić na drugi dzień jedna z odosobnionych, bardzo interesujących, wiosek plemienia Birifor w Burkina Faso ponieważ w całej wsi nie znaleźliśmy nikogo kto mówiłby w jakimkolwiek europejskim języku. Tym niemniej dokonania te, prowadzone po raz pierwszy samodzielnie w terenie, zaowocowały niecodziennymi pracami dyplomowymi oraz swoistym „pokoleniem” etnologów rozpoczynających swoja działalność naukową właśnie w trakcie ekspedycji studenckich.

Z kronikarskiego nawyku trzeba byłoby dodać, że duża cześć wypraw studenckich współpracowała z Muzeum Narodowym w Szczecinie, która to instytucja służyła im wszechstronną (w miarę możliwości ) pomocą. Dotyczyło to nie tylko wypraw udających się do Afryki ale także np., do Ameryki Południowej. Lista jest dość długa i wymagałaby oddzielnego omówienia.

 

1 W tej ostatniej grupie znalazły się także eksponaty, które uczestnicy wypraw sprzedawali czasami innym instytucjom – Państwowemu Muzeum Etnograficznemu w Warszawie czy Muzeum Etnograficznemu w Krakowie.

Zgodnie z art. 173 ustawy Prawa Telekomunikacyjnego informujemy, że kontynuując przeglądanie tej strony wyrażasz zgodę na zapisywanie na Twoim komputerze tzw. plików cookies. Ciasteczka pozwalają nam na gromadzenie informacji dotyczących statystyk oglądalności strony. Jeżeli nie wyrażasz zgody na zapisywanie ich zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.